SB wśród Ukraińców – czy nadal tabu?

Debata - Styczeń 2014

Ten artykuł nie jest o historii. Jest o sposobie traktowania pamięci. W środowisku ukraińskim w Polsce, którego zbiorowe wspomnienie sięga genesis w postaci traumy roku 1947, łatwo wywołać patriotyczną reakcję, używając hasła: akcja „Wisła”. Przecież na zachodnie i północne ziemie, tworzącej się wtedy „ludowej” Polski, ukraińskie rodziny nie przyjechały dobrowolnie, nie przybyły zachęcone jakimiś propagandowymi hasłami władz komunistycznych. Dla Ukraińców dobrowolna kolaboracja z reżimem – służba w MO, ORMO, UB, oznaczała ostracyzm i infamię. Odcięcie się od obcego aparatu władzy było gwarancją zachowania autentycznej tożsamości. Bezpieka natomiast czyniła wszystko, by zatomizować przesiedlonych. Już podczas transportu tworzono agenturę, działała ona następnie w miejscu zamieszkania, a później, po 1956 roku – także w Ukraińskim Towarzystwie Społeczno – Kulturalnym (UTSK) i poza nim. Przesiedlenie i stała kontrola ze strony organów państwa – oto w założeniach esencja „Wisły”.
Obecnie wewnątrz społeczności ukraińskiej dostrzec można różne cenne wysiłki – naukowe i paranaukowe – na rzecz zebrania świadectw, wspomnień, dokumentów upamiętniających deportację. W dyskusji na temat akcji „Wisła” w centrum zainteresowania lokują się aspekty związane z przesiedleniem. W cieniu pozostają ujęcia ukazujące inwigilacyjną stronę akcji i jej mroczne skutki w postaci np. serwilizmu wobec komunistów lub podjęcia współpracy z bezpieką – tu z rozróżnieniem przypadków złamania osób przez poddanie represjom, zastosowanie gróźb, szantażu, tortur oraz sytuacji podjęcia współpracy dla uzyskania korzyści osobistych lub zapewnienia bezkarności. Być może wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy jest przyjęcie wzorca, że od osób kolaborujących z bezpieką, a na przykład kreujących się w tej chwili na liderów społeczności ukraińskiej, nie wymaga się wyjaśnienia tej części życiorysu, w której oddawali swoje służalcze zdolności SB, a osoby te są na tyle „wspaniałomyślne”, że w większości czynią zadość temu milcząco przyjętemu paradygmatowi. Nie wyjawiają swej przeszłości z okresu „ludowej” Polski, przeciwnie – często cynicznie i przewrotnie dla własnych celów wykorzystują pamięć o przesiedleniu.
Ważne są zatem wszelkie źródła, które potrafią w sposób rzetelny, poparty dokumentami, oddać klimat życia pod nadzorem. Książkę Jarosława Hryckowiana „Bez wyny wynuwati” („Winni bez winy”) 1 śmiało można zakwalifikować jako jedną z najważniejszych pozycji wydanych ostatnimi czasy (ukazała się drukiem w 2010 roku) przez przedstawiciela mniejszości ukraińskiej w Polsce. Mimo upływu dwóch lat od wydania, pozostaje wrażenie, że przeszła ona wśród polskich Ukraińców niemal bez echa. Potraktowana została dosyć obojętnie przez środowisko, które nominalnie, zdawałoby się, powinno być najbardziej zainteresowane tego rodzaju literaturą. Tym bardziej, że jej autor – doktor nauk humanistycznych, wydał wcześniej kilka podręczników przeznaczonych dla dzieci uczących się języka ukraińskiego. Na pewno przyjęcie książki pozostaje daleko w tyle w stosunku do autentyzmu, którą niesie ze sobą jej treść.
Największą wartość wydanej w Koszalinie pozycji upatruję – wbrew szeroko zakrojonemu podtytułowi („Ukraiński ruch studencki w Polsce w latach 1955 – 1989”) – w warstwie osobistej. Autor kreśli panoramę wydarzeń początkujących działalność studentów-Ukraińców w latach 50. ubiegłego stulecia, tj. w czasach, gdy pierwsze pokolenie, które dotknęła akcja „Wisła”, kształcąc się na wyższych uczelniach, próbowało odnowić i ukształtować życie narodowe na tyle, na ile pozwalały na to ówczesne warunki. Dość przypomnieć, że był to okres stalinowski oraz następujące po nim czasy szybko zakończonej odwilży roku 1956.
To, czym zajmuje się Jarosław Hryckowian na 130 stronicach przygotowanego przez siebie studium, stanowi prawdziwą „terra incognita” w zakresie opisu życia społeczności ukraińskiej w dobie PRL- u. Jest wciągającą lekturą, podobnie jak dodane na końcu książki aneksy – źródła, świadectwa interesującej biografii i czasu. Treść, oprócz autopsji, autor oparł na archiwaliach – w tym własnych oraz na dokumentach ipeenowskich, artykułach i opracowaniach naukowych. Przebija z niej dramat: zderzenie pozytywistycznego i optymistycznego nastawienia Hryckowiana oraz pokolenia jego rówieśników z realiami komunistycznego państwa z założenia przyjmującego inwigilację jako najskuteczniejszy środek kontroli, w tym przypadku studenckiego środowiska ukraińskiego w Polsce. Autor przedstawia, m. in. konfrontację kulturalnych i naukowych ambicji młodzieży akademickiej (projekt edycji miesięcznika „Homin” ) oraz inicjatyw organizacyjnych (pomoc charytatywna od emigracji ukraińskiej przebywającej na Zachodzie) z aktywnością „niewidzialnej ręki” bezpieki.
Książka zadaje kłam wypowiedziom „normalizującym” pojmowanie istoty aparatu bezpieczeństwa tzw. Polski Ludowej typu: „To była ich praca, za to brali pieniądze i pisali notatki”. Z lektury zaproponowanej przez Jarosława Hryckowiana wyłania się obraz niewymiernych szkód generowanych przez działania tajnej policji politycznej, która m.in. hamowała inicjatywy, kontrolowała korespondencję (np. wymianę listów pomiędzy autorem książki a profesorem Oleksą Horbaczem z uniwersytetu w Marburgu), dezintegrowała środowisko, organizowała sieć tajnych współpracowników (np. TW „Zając”) i współpracowała z sowieckim KGB (inwigilacja przyjaciół autora w ZSRS). Jarosław Hryckowian był obserwowany, osaczany i doświadczał „tyrad, perswazji i przesłuchań” ze strony Służby Bezpieczeństwa.
Warto na krótko zatrzymać się przy rozdziale zatytułowanym „W szponach „Zająca”. Ten fragment wspomnień przemawia bowiem dramatyzmem zaskakującej sytuacji odkrycia w bliskim niegdyś przyjacielu tajnego współpracownika bezpieki. „Zając” był nawet drużbą na weselu Hryckowiana i ojcem chrzestnym jego syna. Wasia, jak zamiennie autor nazywa agenta, po maturze, rozpoczął studia medyczne w Krakowie. W liceum ogólnokształcącym był działaczem młodzieżówki komunistycznej (ZMP), na studiach kontynuował karierę aktywisty – wstąpił do ZSP. W środowisku, do którego należał i Hryckowian, pojawił się w 1955 roku. Wkrótce stał się znaną osobą. Jako rzecznik zjednoczenia ukraińskiej młodzieży akademickiej znalazł się na liście pierwszych członków „Koła młodzieży ukraińskiej”, a następnie stamtąd szybko wstąpił do UTSK. Propozycję współpracy ze strony SB przyjął w 1958 roku, a tajnym współpracownikiem występującym pod pseudonimem „Zając” został rok później. Jego oficerem prowadzącym był kapitan Józef Ciulik, z którym spotykał się w restauracji „Warszawianka” w Krakowie. Przeważnie raz w tygodniu TW „Zając” przekazywał esbekowi własnoręcznie pisane donosy, czasami ze słów agenta informacje spisywał oficer prowadzący. W zachowanej teczce pracy TW z lat 1959 – 1967 znajduje się 248 kart z dziesiątkami raportów i notatek służbowych, słowem – plon pracy „kreta”. Oprócz tego znajduje się tam rejestr 60 nazwisk osób występujących w donosach („Zając” był zainteresowany także studenckimi grupami ze Szczecina, Gdańska, Warszawy i Wrocławia). Są też wykazy funkcjonariuszy, którzy wspomagali swego konfidenta, zakładając podsłuchy, kontrolując korespondencję, organizując wynajem pomieszczeń, kontaktując z różnymi instytucjami. Całość uzupełniają pokwitowania zapłaty za świadczone „usługi”.
W latach 70. XX wieku Wasia – „Zając” był dyrektorem największego w Krakowie Zakładu Opieki Zdrowotnej. Jako lekarz kurował m.in. siostry szarytki z ul. Warszawskiej i oo. benedyktynów. Przyjmował u siebie księży, lekarzy z diaspory, ludzi kultury, artystów. Wśród korzystających z gościny „Zająca” znaleźli się też, np. Michał Horyń [dysydent, członek Ukraińskiego Związku Helsińskiego – przyp. aut.] i Jurij Andruchowycz [znany poeta, prozaik i eseista – przyp. aut.]. Gdy w 2006 roku z lektury „Naszego Słowa” Hryckowian dowiedział się o działalności TW „Zająca” – nie uwierzył. Postanowił jednak po kilku dniach zadzwonić do przyjaciela.

„Poznałem jego głos, chociaż głos deformowała słuchawka. On, niby o niczym nie wiedząc, wspominał o pogłoskach, intrygach… Wspomniał o prześladowaniach, o jakiejś nieznanej osobie, która się za niego podaje … Było to żałosne skomlenie. Bodaj byś sczezł! [z oryginału można też tłumaczyć: Bodaj byś zdechł! – przyp. aut.] – o mało nie wyrwało mi się z ust. Siłą powstrzymałem własny krzyk i odwiesiłem słuchawkę.” 2

Oprócz opisu takich, kompletnie zaskakujących wydarzeń, książka zawiera jeszcze inny przekaz, aktualny jak się wydaje, mimo upływu sześćdziesięciu lat. Jarosław Hryckowian zacytował wypowiedź prof. Horbacza skierowaną w 1957 roku do młodzieży ukraińskiej w Polsce:

„Nie zajmujcie się tylko zabawami tanecznymi. Musicie uczynić krok naprzód. Z Waszych czynów osądzi Was historia najbliższych dziesiątków lat.”

Wysoka wartość książki Jarosław Hryckowiana, poza historycznym meritum, polega też na tym, że jej autor wyjmuje na oczach czytelników kolejną cegłę z muru – mitu, jakoby w odsłanianiu peerelowskiej przeszłości środowiska ukraińskiego w Polsce czaiło się bliżej nieokreślone niebezpieczeństwo. Książka łamie pewne, obecne chociażby wśród wielu działaczy teraźniejszego Związku Ukraińców, w Polsce tabu, czy też quasi – doktrynę, by nie wypowiadać się publicystycznie, w sposób otwarty o oddziaływaniu SB na mniejszość ukraińską, ponieważ to rzekomo może temu środowisku zaszkodzić. Przyjęto zasadę mówienia „półgębkiem”. W narracji do własnego środowiska dopuszcza się udział sformułowań typu: „totalitarny reżim”, „władze komunistyczne”, etc. Mówi się o „opiece” organów państwowych, pozostawaniu „pod specjalnym nadzorem”, „niewidzialnej ręce”, ale pomija się sytuacje, gdy konfidentami totalitarnego systemu byli pozyskani do współpracy przedstawiciele mniejszości ukraińskiej. A przecież na tym polegały specjalnie opracowane metody bezpieki. Perfidia tajnej policji wymagała, by donosiciele wywodzili się z kręgu osób darzonych największym zaufaniem we własnym środowisku. Przy okazji ignoruje się ukazywanie przykładów osób niepokornych. Miały one śmiałość, by nie ulec presji bezpieki, zwielokrotnionej osaczaniem przez agentów rodzimego autoramentu.
Przy takim stawianiu sprawy, jaki reprezentują wyznawcy „grubokreskowej” polityki m.in. spośród członków Związku Ukraińców w Polsce, z pola widzenia znika iunctim pomiędzy komunizmem a deportacją nazywaną przeważnie akcją „Wisła”. Autorzy i realizatorzy przesiedlenia działali w imieniu państwa wchodzącego w komunizm z wziętą na sztandar ideologią internacjonalizmu, zastosowali zaś w stosunku do Ukraińców kryterium nacjonalistyczne. Dziś można zaobserwować, że niektórzy działacze wywodzący sie spośród osób wysługujących się komunistycznej bezpiece jedną ręką wskazują na potrzebę dezaprobaty dla haniebnego i bezprawnego czynu, drugą zaś – mocno zakrywają uszy na dźwięk wspomnień dotyczący ich jako sprzymierzeńców systemu, który był sprawcą nieszczęścia.


Przypisy

  1. Jarosław Hryckowian, Bez wyny wynuwati, Koszalin 2010.
  2. Tamże, s. 82.