Święte miejsce Prusów

Debata - Styczeń 2017

Północne pogranicze naszego województwa – Dolne Prusy, to terytorium usiane określeniami skłaniającymi do prowadzenia „nazewniczej archeologii”. Wynoszenie na współczesną powierzchnię okruchów minionego może okazać się panaceum zdejmującym nimb atrakcyjności z potoku sensacji atakujących nas z szerokiego świata i okrywającym tymże nimbem przeszłość stron okolicznych.

 

W zasięgu naszego wzroku przyczaiły się bowiem miejsca utrzymujące w sekrecie własną tożsamość. Wystarczy zedrzeć z nich nawet nie stuletni naskórek, by ujrzeć zmieniające się w czasie kolejne warstwy kulturowe z dramatycznym pęknięciem oznaczonym datą: 1945. Jeden z takich ośrodków miał stać się wtedy siedzibą polskiego powiatu.

Sól w oku

         Zakonu Krzyżacki, niczym kolonialny taran średniowiecznej Europy, w ciągu XIII wieku systematycznie wdzierał się w głąb pogańskiego terytorium nad południowo – wschodnim Bałtykiem. Dostojnicy zgromadzenia bardzo dbali, by po latach walk ugruntować własne panowanie sprowadzeniem  grup osadniczych w postaci ludności niemieckojęzycznej. Krzyżaccy komturowie stali się rozdawcami ziem należących uprzednio do  pruskich wspólnot terytorialnych. Proces ten w I połowie XIV wieku doprowadził do rozbicia miejscowych struktur plemiennych i powstania licznych niemieckich  miast i wsi.

 Obecna, dosyć popularna nie tylko wśród historyków, dyskusja na temat roli Zakonu toczy się  przeważnie wokół dwóch stanowisk. Dostrzega się w tej korporacji siłę militarną i zaborczą, a ostatnio, i to chyba nawet częściej, widzi się w krzyżakach krzewicieli cywilizacji, podziwia się ich osiągnięcia administracyjne, architektoniczne oraz pomyślne wyniki gospodarcze. Truizmem jest twierdzenie, że mieszkańcy regionu określanego współcześnie jako „Warmia i  Mazury” przyzwyczajeni są, na przykład, do zapoczątkowanej jeszcze w czasach wielkich mistrzów sieci drożnej z odległościami pomiędzy poszczególnymi ośrodkami uwzględniającymi wojskowe potrzeby Zakonu i miastami zbudowanymi według magdeburskiego wzorca. Obrazowo można by rzec, że była wschodniopruska prowincja nadbudowana została na infrastrukturalnym kodzie genetycznym opracowanym przez Ordo Fratrum Domus Hospitalis Sanctae Mariae Theutonicorum in Jerusalem.

Wydaje się jednak, że w debacie na temat krzyżaków warto wziąć pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Okazuje się, że w historii  Zakonu, który nie tylko zakładał osiedla na surowym korzeniu, ale budował zamki, wykorzystując często uprzednie pruskie miejsca obronne oraz nadawał prawa miejskie osadom wywodzącym się z pruskich liszek (osad targowych), doszło także do intencjonalnej lokacji miasta, w pobliżu pogańskiego miejsca kultu. Urzędnicy zakonni  zapragnęli z rozmysłem działać w taki sposób, by dawna, zorganizowana wokół religijnego centrum, pruska włość utraciła odwieczne miejsce sacrum, a w konsekwencji, by pozbawić pruską ekumenę sakralnego znaczenia. Innymi słowy decyzja krzyżaków w kwestii lokacji miasta w pierwszym rzędzie podyktowana została nie względami ekonomicznymi a ideologicznymi. Przeczy to pewnej praktyce. Zakon, podbijając plemiona pruskie, na ogół posługiwał się argumentem religijnym. Szczególnie czynił tak w propagandzie stosowanej na użytek zewnętrzny. Chrześcijanie na Zachodzie mieli świadomość, że nad Bałtykiem toczy się długotrwała wojna z niewiernymi, a niemieccy rycerze kontynuują, rozpoczęte pod koniec XI wieku, krucjaty. W rzeczywistości okazywało się, że zbrojnych mnichów po dokonanym podboju niekoniecznie absorbował problem nawracania miejscowej ludności, wznoszenia  kościołów i rozwój sieci parafialnej. Liczyła się dalsza agresja. Z rozbudową „winnicy Pańskiej” radzono sobie w prostszy sposób: sprowadzano chrześcijan – kolonistów z krajów niemieckich.  W momencie lokacji przybysze  od razu przystępowali do budowy świątyni.

W przypadku Heiligenbeil –  a rzecz dotyczy tego właśnie miasta – krzyżacy byli pewni, że i tym razem tak się właśnie stanie. Przede wszystkim jednak nie zważali na zbyt bliską odległość planowanej nowej civitas względem dwóch erygowanych już przez siebie i dobrze prosperujących ośrodków: istniejącego u ujścia Pasłęki Braniewa (11 km) i równie blisko położonej Bałgi (10 km). Ta ostania miejscowość  pełniła rolę stolicy komturii  i miała wygląd  mocno ufortyfikowanego zamku położonego nad brzegiem Zalewu Wiślanego. Tym razem zdecydować miał inny wzgląd. Komturstwo bałgijskie od dłuższego już czasu zaangażowane było w akcję kolonizacyjną, która znad Bałtyku promieniowała aż po wschodnie krańce państwa krzyżowców. Tutejsi dostojnicy pełnili jednocześnie urząd wójtów Natangii, ich twierdza nie została zdobyta podczas pruskich powstań. Lokalizacja Bałgi zapewniała łatwą komunikację  zarówno z Elblągiem – siedzibą mistrza krajowego, jak i z Królewcem. To tędy przechodziły poczty znakomitych rycerzy – pielgrzymów,  chcących wspomóc Zakon w walce z bałwochwalcami. Tu goście Zakonu mogli umacniać się przedbitewną modlitwą w przyzamkowym kościele, przechodząc pod portalem zbudowanym z kamieni przywiezionych z Palestyny.

Mimo tak wielu zalet, w tym kontroli najbardziej strategicznej drogi lądowej w odebranym Prusom kraju, sumienie komturów mąciła bliska obecność, ujarzmionych – co prawda – ale duchowo niepodporządkowanych, warmińskich wspólnot terytorialnych: Mendenowe i Wuntenowe. Mieszkańcy tych najbardziej na północ wysuniętych terytoriów plemiennej Warmii, nadal wielką czcią obdarzali niezamieszkały (przez ludzi) obszar puszczy. Rozciągał się on od brzegów Zalewu aż po  Natangię. Nazywali go Świętym Lasem. Była to graniczna knieja, oddzielająca dwa pogańskie kraiki: Warmię i Natangię – okolice różniące się nawet sposobem gospodarowania. Natangia stanowiła głęboki, bardziej bezpieczny interior, podczas, gdy na Warmii, zwróconej ku wodom Bałtyku, tutejsi Prusowie trudnili się także rybołówstwem i żeglarstwem, natomiast ze względu na przybrzeżny charakter ich ojczyzny szybciej  ulegli obcej agresji.   Warmów z Mendenowe i Wuntenowe do okazywania szacunku Świętemu Lasowi skłaniało przeświadczenie, że zamieszkują w nim duchy przodków. Przebywające na pograniczu dusze zmarłych, wedle utartego przekonania, strzec miały bezpieczeństwa pozostałych, żyjących mieszkańców. Tak uświęconą strefę leśną, przecinały po  południowej stronie włości, niewielkie cieki wodne.  W niemal płaskim terenie, schodzącym już łagodnie ku morskiemu wybrzeżu, rzeźbiły głębokie i ciemne doliny. Były to krótkie, ale wartkie rzeki: Omaza, Banau (Banówka) i Jarft ( Ławta). Erodujący, niemal górski charakter owych strumieni powodował wypłukiwanie kamieni i głazów, a przez to tworzył liczne uroczyska. Dla Prusów były to naturalne świątynie.

Legenda i historia

Pierwszorzędni dokumentaliści pruskiej historii: Piotr z Dusburga  – krzyżacki kronikarz  z XIV wieku  i Szymon Grunau – dominikański dziejopis, który dwieście lat później sporządził własną wersję przeszłości  tego kraju – każdy z nich podał informację o najważniejszym dla Prusów świętym miejscu zwanym Romowe. Miało się ono znajdować w Nadrowii i być obsługiwane przez kapłana Kriwego. W latach 80. XIII wieku miejsce to, na skutek  krzyżackiej konkwisty, przestało pełnić  swoją rolę, zostało zniszczone. Proces wychodzenia z pogaństwa nie mógł jednak, jak to życzeniowo wyobrażali sobie krzyżacy, polegać na eliminacji funkcjonariuszy dawnych wierzeń, poddaniu się miejscowej ludności woli Zakonu, formalnemu przyjęciu chrztu czy wycięciu świętych drzew. Przymusowe i powierzchowne uznanie nowej, zupełnie różnej od poprzedniej, religii skutkować musiało zmianami świadomościowymi idącymi w kierunku synkretyzmu i utrzymywania się wśród Prusów – w sposób mniej lub bardziej skryty – dawnych zwyczajów czy rytów sprawowanych w kręgu sąsiedzkim i rodzinnym.

Niewykluczone, że po zniszczeniu Romowe dotychczasowe lokalne miejsca kultu nabrały większego znaczenia. Podejrzenie pada na otoczenie Jarftu, Banau i Omazy, ponieważ  sami Prusowie w dorzeczu tych ruczajów lokalizowali okolicę  nazywaną przez nich Swentomest. Składali w nim – według Szymona Grunau’a – ofiary popularnemu bóstwu Kurcho. Zamieszkiwany w pobliżu Świętego Lasu obszar plemiennej Warmii odpowiadał zresztą charakterystycznym sposobom organizacji przestrzeni u Prusów. Oprócz miejsca sacrum znajdowały się tam też grodziska i rozsiane na większej przestrzeni gospodarstwa. Pozostałą po nich pamiątką stały się wioski, nazwy których mimo że zapisywane były w języku niemieckim, to ciągle jednak zachowywały pruskie brzmienie: Werunen, Schirten, Gabolitten, Gedilgen, Karben. Niektóre zaś wskazywały na pruskie pochodzenie mieszkańców np. Preussisch Bahnau.

Trwające ciągle i pulsujące religijnością Swentomest podważało niewątpliwie panowanie Zakonu w jednej z najbardziej newralgicznych stref państwa zakonnego, na dodatek  w pierwotnym stadium jego budowy. Według utrwalonej w Heiligenbeil legendy już pierwszy biskup warmiński, a jednocześnie kapłan zakonny – Anzelm, niesiony misyjnym zapałem nakazał siekierą ściąć święty dla Prusów dąb rosnący w Swentomest. Na miejscu oddawania czci bóstwu Kurcho postanowił zbudować chrześcijańską kaplicę. Jeśli byłaby to prawda, powyższe wydarzenia musiały rozegrać się pomiędzy rokiem 1251, kiedy to po otrzymaniu sakry biskupiej w Valenciennes Anzelm przybył do Elbląga, a rokiem 1260, w którym Warmowie wraz z Natangami, Bartami, Sambami i Pogezanami ruszyli do antykrzyżackiego powstania. W innym wariancie  mogło to się wydarzyć  po upadku antyzakonnej irredenty – w 1274 roku, ale przed śmiercią Anzelma, która nastąpiła w roku 1278. Nawiasem mówiąc, w okresie walk powstańczych biskup warmiński przebywał na terenie Czech. Heiligenbeil z pewnością jeszcze wówczas nie istniało. Legenda o użyciu siekiery w zbożnym celu nie tylko wskazywała na prawidłowe  – według umysłowości chrześcijan – zachowanie  kościelnego dostojnika. Interpretowała też nazwę miasta. W tłumaczeniu na język polski brzmiała ona: „Święta Siekiera”.

Miasto założyli krzyżacy przy trakcie wiodącym z Elbląga do Królewca i to w bardzo charakterystyczny sposób – poszerzając drogę do tego stopnia, by uzyskać plac nadający się na projektowany rynek. Centrum placu przeznaczono na budowę ratusza.  Nie wiadomo, kiedy dokładnie nastąpiło erygowanie tak obmyślanego organizmu. Z pewnością były to jednak pierwsze lata XIV wieku. Nie zachował się akt lokacyjny Heiligenbeil. Z innych dokumentów wynika, że lokowane przez Zakon, w okolicach bliskich Swentomest, niemieckie municypium przyjęło nazwę zapisaną jako „Heylgenstat”, co oznaczałoby prosty przekład nazwy pruskiej. Potwierdzeniem takiego zabiegu onomastycznego może być także użycie na najstarszej pieczęci miejskiej łacińskie określenia: „sancta civitas”.

W jaki zatem sposób pierwotnie tak nazwane Heiligenstadt („Święte Miasto”), przeistoczyło się w Heiligenbeil ( „Świętą Siekierę”)?  Odpowiedzi należy szukać w prusko – niemieckich relacjach językowych i transformacjach samej niemczyzny. Pierwsi tutejsi mieszczanie posługiwali się językiem dolnoniemieckim (Plattdeutsch). Słysząc więc pruskie wyrażenie „pils”, używane na określenie umocnionej siedziby, w tym także otoczonego palisadą (murami) miasta, przyswajali je do formy „Heiligenpil” lub jeszcze bardziej dla nich zrozumiałej:  „Heiligenbil”. Stąd pozostał już tylko krok, by w upowszechniającym się w ciągu XIV wieku języku górnoniemieckim (Hohdeutsch) „Heiligenbil” przeszło w  „Heiligenbeil”.  Ujmując rzecz żartobliwie: poddając nazwę grodu licznym metamorfozom, jego mieszkańcy pozbyli się „miasta” na rzecz „siekiery”, ale nigdy nie zrezygnowali ze „świętości”. Mniej istotne, że użyty w nazwie ostry przedmiot przyczynił się do narodzin ludowego podania z barwnym opisem postępowania średniowiecznych kapłanów z obiektami pogańskiej adoracji, ważniejsze, że nazwa przemycała aż po XX stulecie pamięć o  kulturowych aspektach życia autochtonicznych mieszkańców ziemi pruskiej.

Wydarzenia, które nastąpiły w wieku XX całkowicie zatarły owo zakodowane w onomastyce wspomnienie. W 1947 roku sowieckie władze nadały miastu nową nazwę. Wzięto ją od nazwiska Nikołaja Mamonowa -osoby w żaden sposób niezwiązanej z ziemiami pruskimi. Był to dowódca wojskowy i bohater ZSRS, poległy w 1944 roku w walkach z Niemcami pod Pułtuskiem. Zanim Heiligenbeil przeistoczono w Mamonowo, przez krótki czas, dla tworzącej się w Prusach Wschodnich polskiej administracji, było ono Świętomiejscem. Wydaje się jednak, że dezynwoltura przedstawicieli rządu  przybyłych z komunizującej się Warszawy na Kreml, gdzie  w 1945 roku toczyły się rozmowy na temat przebiegu północnej granicy Rzeczypospolitej, w połączeniu z twardym stanowiskiem Moskwy, zaowocowała pozostawieniem centrum projektowanego tam polskiego powiatu po stronie sowieckiej. Osamotnione po południowej stronie granicy resztki dawnego Kreis  Heiligenbeil w 1946 roku włączono do powiatu braniewskiego.

 Kamień w Świętym Lesie

       Na koniec niniejszego szkicu pozwolę sobie na garść osobistych refleksji. Czuję się do tego uprawniony, nie tyle przez fakt uprawiania historycznego rzemiosła, ile raczej przez czas dzieciństwa, który spędziłem w Żelaznej Górze. Wieś – jako Eisenberg – została założona w 1308 roku obok krzyżackiego urzędu leśnego i kościoła, ośrodka nowej parafii. Miejscowość formowała się zatem niemal równocześnie wraz z wznoszonym w odległości ok. 10 km Heiligenbeil. Nazwę otrzymała od inicjatora lokacji, tj. komtura bałgijskiego Henryka von Eisenberga. Przez ponad sto lat była ośrodkiem, z którego zarządzano trzebieniem puszczy i procesem osadniczym.

   Kolonizacja przebiegała wówczas bardzo szybko i kierowała się równoleżnikowo na wschód ku Natangii. Świadczą o tym dawne niemieckie nazwy poszczególnych miejscowości. Przywołują one drzewno – leśne skojarzenia: Schönlinde – „Piękna Lipa”, ob. Krasnolipie; Rehfeld – „Sarnie Pole”, ob. Sarniki – Grzechotki; Rödersdorf – „Wieś Na Karczowisku”, ob. Grzędowo; Hohenwalde – „Wysoki Las”, ob. Krzewno; Lindenau – „Lipowo”, ob. Lipowina; Lichtenfeld –„Świetliste Pole”, ob. Lelkowo, bądź nawiązują do imion  zasadźców – pierwszych sołtysów: Hanswalde – „Las Jana”, ob. Jarocin; Waltersdorf – „Wieś Waltera”, ob. Pęciszewo. Założone na początku XIV wieku ludzkie osiedla spowodowały radykalną zmianę krajobrazu. Obszar granicznej, międzyplemiennej kniei przeistoczył się w teren rolniczy. Las utrzymał się jedynie w miejscach mniej urodzajnych lub trudniej dostępnych.

   Mimo to, nawet współcześnie, można z powodzeniem doszukać się krajobrazu przypominającego ten sprzed 700 lat. Jest on ciągle obecny wśród dzikiej przyrody okrywającej wąwozy przepływających w okolicach Żelaznej Góry rzek: Banau i Omazy. Dodatkową ochronę tych terenów zapewnia ich peryferyjność. Położone są bowiem w strefie nadgranicznej, w bezpośredniej bliskości polsko – rosyjskiego kordonu. Od dawna wiedziałem, że nad Omazą znajduje się tzw. „Kamień Diabelski”. Kilkakrotnie odwiedzałem dolinę z leżącym niedaleko brzegu rzeki potężnym głazem. Starałem się odczytać historyczny kontekst uroczyska. Ostatni raz udałem się tam we wrześniu ubiegłego roku.

           Wśród dawnych mieszkańców Żelaznej Góry znana była legenda o tym, że miejscowi pasterze, którzy słyszeli kościelne dzwony wzywające na niedzielną liturgię, zamiast podążyć do świątyni, namówieni przez diabła, zajęli się grą w karty. Diabeł na pamiątkę swej niecnej działalności pozostawił na powierzchni kamienia odcisk kopyta, wbijając tym samym głaz jeszcze głębiej w ziemię. Opowieść o wyczynach czarta obecnym mieszkańcom Żelaznej Góry przekazała p. Elżbieta Dziedzic (z d. Wermke). Legenda jest w gruncie rzeczy ludowym moralitetem uzasadniającym faktycznie istniejący na powierzchni głazu kilkunastocentymetrowy podługowaty kształt. Powstałe wśród potomków niemieckich kolonistów podanie to echo dzieła podjętego w okresie chrystianizacji. Polegało ono na odwracaniu pojęć. Święty dla Prusów kamień, dla chrześcijan kierujących się misyjnym imperatywem, obojętnie czy byli to kapłani, czy też przedstawiciele gminu, stał się dowodem bałwochwalstwa, zaprzeczeniem świętości. Musiał być więc dziełem szatana.

     Głaz widziany z bliskiej odległości wywołuje duże wrażenie. Jest prawie całkowicie omszonym granitowym, grubokrystalicznym blokiem o obwodzie ok. 12 metrów, wysokości ponad 2 metrów i zagłębionym w ziemię na ok. 1 metr. Spory fragment od strony wschodniej został odłupany, zachowały się otwory świadczące o celowym działaniu. Pośrodku górnej powierzchni znajduje się wyraźne zagłębienie o nieregularnym kształcie, nachylone bardziej w kierunku północnym. Jest to z pewnością misa ofiarna.  Właśnie na jej dnie uwidacznia się, wspominany w legendzie, odcisk diabelskiego kopyta. Pochodzenie tego mniejszego zagłębienia w uczynionej ludzką ręką ofiarnej misie, moim zdaniem, jest również antropomorficzne. Na krawędzi „diabelskiego śladu” widoczny jest otwór o średnicy ok. 1 centymetra i głębokości kilkunastu centymetrów. Trudno domniemywać, aby w tym akurat miejscu – głaz jest tu najgrubszy – ktoś próbował go rozłupać. Czy nie jest to raczej pamiątka po ustanowieniu w centralnym miejscu sacrum jakiegoś symbolu? Może krzyża?  Jeśli byłoby tak istotnie, to kto wie, czy zanim zajęto się odwracaniem pojęcia świętości kamienia, nie podjęto tam najpierw próby adaptacji pogańskiego ołtarza ofiarnego do chrześcijańskich potrzeb kultowych? Neofitom pruskim łatwiej było bowiem oddawać cześć Bogu w warunkach, do których przyzwyczajeni byli od pokoleń.

       I jeszcze jedno. Biorąc pod uwagę, że niegdysiejsze Heiligenbeil  raczej nie powstało dokładnie na miejscu pruskiego ośrodka kultowego (miasto rozwinęło się na głównym szlaku komunikacyjnym), a imponujących rozmiarów głaz ze Świętego Lasu nad Omazą  znajdował się w odległości ledwie ok. 6 km od niemieckiego miasta, to czy nie z tym właśnie  kamieniem należałoby łączyć istnienie Swentomest?